Lorenzo też nic nie widział. Kamień był całkowicie wolny od zamgleń, na które, jak pamiętał, narzekała jego matka. Wybryk losu? Różnice w oddziaływaniu ze skórą obu kobiet? Musiało istnieć jakieś logiczne wytłumaczenie przejrzystości szmaragdu na palcu Jodie.
Nieświadoma targających nim emocji, Jodie zsunęła pierścionek z palca. - Nie będę go nosić - oznajmiła twardo. - Zobaczymy. Na pewno musisz założyć go w niedzielę, kiedy ogłoszą nasze pierwsze zapowiedzi. Wiedziała, kto zazdrościłby jej takiego pierścionka zaręczynowego. Louise oczywiście. Jodie mogła sobie wyobrazić jej reakcję, gdyby pojawiła się w nim na ślubie Johna. Spróbowała zobaczyć tę chwilę w wyobraźni, ale jakoś nie umiała się nią cieszyć. A przecież tylko dlatego zgodziła się na to całe zamieszanie... Czyż nie? ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Bywają gorsze sposoby spędzenia czasu niż odkrywanie uroków tak fascynującego miasta, pomyślała Jodie, wychodząc z pałacu Medyceuszy i zdążając w kierunku Piazza Signoria. Miała dzień dla siebie, Lorenzo był zajęty aż do lunchu. Niby nie zależało jej na jego towarzystwie, ale widok spacerujących par czynił jego nieobecność przy jej boku bardziej odczuwalną. Dziwiła się sama sobie, bo przecież nie zamierzała się wiązać uczuciowo z żadnym mężczyzną, a poza tym wiedziała doskonale, że zakochanie się w kimś pokroju Lorenza byłoby aktem czystego szaleństwa. Nie, to tylko ciepło wiosennego słońca i piękno Florencji wywoływało w niej to nieokreślone uczucie smutku. Gdyby Lorenzo mógł jej towarzyszyć, z pewnością opowiedziałby jej dużo więcej o mieście, niż mogła wyczytać z przewodnika. Ale przypomniała sobie napięcie, które z niewiadomych przyczyn towarzyszyło ich każdej, najbardziej nawet prozaicznej wymianie zdań - jakby stale buzowała w niej adrenalina, a ciało trwało w oczekiwaniu... Na co? Na jego dotyk? Zdawała sobie sprawę, że jej myśli schodzą na niebezpieczne tory. Spróbowała skupić uwagę na placu i jego słynnych rzeźbach. Zatrzymała się, żeby przeczytać odpowiedni fragment w kupionym wcześniej przewodniku. Skoro miała tu zostać na rok, pomyślała, że mogłaby się nauczyć włoskiego i dodać tę umiejętność do swojego przyszłego CV. To niewątpliwie wartościowsze zajęcie niż rozpamiętywanie bezsensownych tęsknot. W mieście roiło się od turystów i kiedy doszła do Galerii Uffizi, postanawiając zostawić zwiedzanie Palazzo Vecchio na inną okazję, była zmęczona i spragniona. Przypomniała sobie barek na placu w pobliżu apartamentu i dotarła tam w kilka minut. Na niewielkim placyku panował tłok nie do opisania i pomyślała, że nie znajdzie miejsca, w końcu jednak zauważyła wolny stolik i usiadła z westchnieniem ulgi. W pół godziny później, kiedy kończyła drugą filiżankę kawy, do stolika podszedł młody, przystojny Włoch. - Bardzo panią przepraszam - zagaił, rzucając jej powłóczyste spojrzenie - czy mógłbym się przysiąść? Jest tak tłoczno... Był bardzo przystojny i, zupełnie wyraźnie, wyspecjalizowany w wyszukiwaniu samotnych turystek, pomyślała Jodie z rozbawieniem. Z przeciwnej strony placu rozgrywającą się przed nim scenkę oglądał Lorenzo. Młodzi florentyńczycy nałogowo spędzali letnie miesiące, flirtując z naiwnymi turystkami. Stało się to już rytuałem, poczynając od dyskretnych spotkań, przez spacery po mieście i szybki seks w pokojach hotelowych. Jodie cieszyła się u nich specjalnym powodzeniem. Lorenzo zauważył już, jak otwarcie odpowiedziała młodemu wielbicielowi, jak się do niego uśmiechnęła... Jakże często oglądał matkę obdarzającą takim samym uśmiechem kochanka, kiedy jako małego chłopca zabierała go ze sobą na spotkania. Obdarzał wtedy mężczyznę, z którym matka zamierzała zdradzić jego ojca, szczerym i ufnym dziecięcym uśmiechem. Nie zamierzał pozwolić Jodie postępować w ten sposób, bez względu na to, jak biznesowym układem miało być ich małżeństwo. Ruszył w kierunku kafejki. - Bardzo proszę - powiedziała Jodie do czekającego grzecznie młodego człowieka. - Ja już skończyłam. - Ależ proszę zostać i pozwolić zaprosić się na jeszcze jedną filiżankę kawy - zaprotestował, pochylając się nad nią i sięgając po jej dłoń. Jodie wstała natychmiast i cofnęła się o krok. - Nie, dziękuję. - Z trudem powstrzymała wybuch śmiechu na widok zmieszania i niedowierzania w oczach mężczyzny. Był bardzo przystojny i jego propozycje na pewno częściej spotykały się z akceptacją niż tak zdecydowaną odmową. Na widok Jodie wstającej od stolika i potrząsającej głową Lorenzo zatrzymał się gwałtownie. Mowa jej ciała był zupełnie jasna, a z opuszczenia ramion młodego człowieka odczytał zrozumienie, że został odtrącony. Jodie podeszła do baru, zapłaciła i skierowała się ku apartamentowi Lorenza. Lorenzo wciąż jeszcze analizował zachowanie Jodie. Spróbował wyobrazić sobie swoją matkę albo Caterinę na jej miejscu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że żadna z nich nie zachowałaby się tak jak ona. Czyżby Jodie tak bardzo różniła się od nich? Czyżby była kobietą, którą nie powodowała próżność i która nie potrzebowała nieustającej męskiej admiracji? Kiedy przechodził obok kafejki, młodzieniec wabił już kolejną turystkę, która, sądząc ze sposobu, w jaki się do niego uśmiechnęła, powitała jego zainteresowanie dużo chętniej niż Jodie. Jodie nie mogła wejść do apartamentu, nie zatrzymując się przed galerią dziecięcych rysunków. Za każdym razem odnajdowała w nich jakiś nowy rys. Na niskim stoliku pod ścianą leżał oprawny w skórę album prezentujący detale wystawionych prac. Jodie przeglądała go, kiedy wszedł Lorenzo. - Jesteś zmęczona zwiedzaniem? - zapytał. - Bardziej moje nogi niż ja - odpowiedziała. - Pomyślałam, że wrócę i poczytam. Kupiłam kilka książek o Florencji. Część jest kilkujęzyczna, ale skoro już tu jestem, chciałabym nauczyć się włoskiego. - Będziemy się przemieszczać pomiędzy Florencją i Castillo, więc chyba nie powinnaś się zapisywać do szkoły językowej, jeżeli o tym myślałaś. Ale możemy ci wynająć nauczyciela, jeżeli chcesz - zaproponował. - Jadłaś lunch? - zapytał jeszcze. Jodie potrząsnęła głową. - Nie. Wypiłam tylko kawę w kafejce na placu - przerwała i zmarszczyła nos. - Nie smakowała ci? - Kawa była dobra, ale zaczepił mnie jakiś flirciarz. Pewno dlatego, że byłam sama. - Niektórym kobietom to się podoba. Jodie zamknęła album i wstała. - Nie mnie. Nie ulegało wątpliwości, że mówi to, co myśli. - Poproszę Assuntę, żeby przygotowała nam lunch na tarasie. A potem poczytasz mi o Florencji po włosku, jeżeli chcesz. Popatrzyła na niego zdumiona, a on musiał przyznać, że sam jest zdziwiony własną propozycją. Miał zamiar popracować, a nie bawić się w nauczyciela języka. Jodie zatrzymała się niepewnie przed wejściem do kościoła, gdzie tego ranka miały zostać po raz pierwszy ogłoszone ich zapowiedzi. Jakby wyczuwając jej wahanie, Lorenzo ujął ją za ramię tak, że nie miała innego wyjścia, jak zrobić krok naprzód. Jodie z niemałym trudem wybrała odpowiednią na tę okazję kreację. Zdecydowała się na czarną, lnianą spódnicę i czekoladową bluzkę z krótkimi rękawami, na którą zarzuciła przepiękną, wielobarwną, jedwabną chustę, dostarczoną z jej rzeczami jako prezent od firmy. W razie potrzeby mogła nią też nakryć głowę. Była tym bardziej zadowolona z tego wyboru, że jej partner wystąpił w czarnym garniturze, białej koszuli i krawacie. Teraz, stawiając pierwsze kroki w tym nowym, całkowicie jej obcym świecie, instynktownie szukała wsparcia u Lorenza, który zresztą wyglądał wyjątkowo nieprzystępnie. Gdyby go przebrać w kostium z epoki, mógłby z powodzeniem odgrywać rolę jednego z Medyceuszy. Ogromny szmaragd na jej palcu płonął w słońcu nieziemskim blaskiem i ktoś z zebranych westchnął, nie wiedziała tylko, z podziwu czy oburzenia. Chociaż nikt się nie odzywał, taksujące spojrzenia ciążyły Jodie nie mniej niż zaręczynowy pierścionek. Ludzie wchodzili do ciemnego wnętrza kościoła, zajmowali miejsca w ławkach i klękali, pogrążając się w modlitwie, więc Jodie też zwróciła się ku najbliższej ławce, ale Lorenzo potrząsnął głową i poprowadził ją dalej. Ich kroki odbijały się echem na chłodnej, kamiennej posadzce, wyślizganej przez miliony stóp. Przed nimi, przy ołtarzu klęczeli pogrążeni w modlitwie księża, a dym kadzidła unosił się wolno w smugach światła wpadającego przez wąskie, pokryte witrażami okna. Na boku pierwszego rzędu ławek wyrzeźbiono herb rodziny Lorenzo. Jodie, nieco zażenowana, usiadła i pochyliła głowę w modlitwie za rodziców, Davida i Andreę, przyjaciół i wszystkich potrzebujących i w końcu, ku własnemu zdumieniu o to, by Lorenzo zdołał się pogodzić ze swoją przeszłością. Chociaż wiedziała doskonale, dlaczego znaleźli się w kościele, nie była przygotowana na ogromne wzruszenie i zmieszanie, jakie wywołało w niej ogłoszenie zapowiedzi. Nagle napłynęła fala wspomnień - słoneczny dzień i ona z roześmianymi rodzicami, idący gdzieś razem; wstrząs, kiedy dowiedziała się o ich śmierci; nieszczęśliwe twarze wujostwa, kiedy usiłowali jej wyjaśnić, co się stało; obawa że straci nogę; pierwszy raz, kiedy po wypadku zdołała stanąć o własnych siłach; pierwsza rozmowa z Johnem w małym kantorku, gdzie pracowała dla jego ojca; ich pierwszy pocałunek i uczucie rozczarowania, że nie było tak bajecznie, jak się spodziewała. Ceremonia, w której brali udział, była tak podniosła, że Jodie nie potrafiła pogodzić się z faktem, że zamiast zakochana i pełna nadziei, czuje się winna i podła. Ciepło uśmiechnięty, wysoki ksiądz o skupionym spojrzeniu podszedł, by im pogratulować, a jego sympatyczne zachowanie jeszcze pogłębiło zmieszanie Jodie. - Moje dziecko, jeżeli chciałabyś ze mną porozmawiać, jestem do twojej dyspozycji - zwrócił się do Jodie nienaganną angielszczyzną. - Ze wzglądu na testament mojej babki musieliśmy zrezygnować ze ślubu w Anglii i przyspieszyć go - poinformował go Lorenzo. - Jesteśmy ojcu bardzo wdzięczni za pomoc. Ksiądz lekko skłonił głowę, a Lorenzo władczym gestem objął Jodie i skierował się do wyjścia. - Wolałabym nie brać ślubu kościelnego - powiedziała, kiedy szli w kierunku palazzo. - Kiedy Ojciec Ignatius modlił się o nasze szczęście małżeńskie, czułam się okropnie winna, wiedząc, że to nie będzie prawdziwe małżeństwo. - Myślisz o seksie? - Nie - zaprzeczyła natychmiast, ale poznała po minie, że jej nie uwierzył. - Prawdziwe małżeństwo to coś więcej niż seks.