się wiatraczka, wpadał lekki wiatr. Shelby zrzuciła torby przy łóżku z baldachimem i podeszła do okna z widokiem
na basen. Tafla wody migotała kusząco i odbijała ostatnie promienie słońca. Kiedy Shelby patrzyła na te turkusowe głębiny, jej myśli koncentrowały się na przyczynie, dla której wróciła do Bad Luck, i na pytaniach, na które jeszcze nie umiała odpowiedzieć. Kto przysłał jej zdjęcia Elizabeth? Zastanawiała się już chyba tysięczny raz. Kto znał prawdę i jaka ona była? Shelby przygryzła wargę i zmarszczyła brwi, gdy osaczyło ją najbardziej bolesne pytanie: A jeśli to wszystko okaże się tylko bezsensownym pościgiem, żartem, czyimś okrutnym dowcipem? Miała w tym mieście wielu wrogów, ludzi, którzy zazdrościli jej uprzywilejowanego statusu i życia w bogactwie, kiedy dorastała. A tych, którzy nienawidzili jej ojca, było mnóstwo. Na drodze kariery Jerome Cole zmiażdżył swoimi srebrnymi butami niejednego przyjaciela i oponenta. Kiedy już przywdział sędziowską togę, posłał do więzienia setki mężczyzn i kobiet. Stary sędzia Cole Okropną starą duszę miał... Ten wierszyk nawet teraz budził w niej niechęć, ale starała się nie brać go do serca. Chwilowo koncentrowała się tylko na odnalezieniu Elizabeth. A co z Nevadą? - szydziła z samej siebie, ale nie zamierzała jeszcze raz paść ofiarą dawnych uczuć. Musiała mieć do czynienia z Nevadą - był przecież ojcem jej córki. I niczym więcej. Dopóki nie odnajdzie dziecka, nic innego się nie liczy. Nic. Caleb Swaggert prawie zasypiał, kiedy Nevada wszedł na jego szpitalną salę. Niegdyś dobrze zbudowany, Swaggert wyglądał teraz jak szkielet; jego pucołowata twarz wychudła, skóra zrobiła się ziemista, a w dodatku wypadły mu prawie wszystkie włosy. Pokój oświetlały dwie fluorescencyjne lampy zamontowane po obu stronach łóżka, a na małym stoliku stał wazon ze zwiędniętymi kwiatami, szklanka z plastikową słomką, leżała paczka chusteczek i Biblia. Było tu sterylnie. Cicho. W tej sali jedni dochodzili do zdrowia, a inni umierali. - Smith - wychrypiał stary mężczyzna, szybko mrugając powiekami. - Witaj, Caleb - powiedział Nevada, patrząc na stojak z kroplówką przy łóżku chorego; przezroczysty płyn ściekał 28 rureczką do żyły na ręce starca. - Czego chcesz? - Caleb mówił niewyraźnie, może na skutek zażywania lekarstw albo dlatego, że wyjęto mu sztuczną szczękę. - Słyszałem, że zmieniłeś zeznanie. - Nevada stanął u wezgłowia i, skrzyżowawszy ręce na piersi, przypatrywał się twarzy Caleba, by upewnić się, że chory nie kłamie. - Musiałem zrobić, co należy. - Mówiłeś mi, że Ross McCallum był w sklepie, kiedy zabito Ramóna. - Powiedziałem, że wydawało mi się, że go widziałem. Myliłem się - odparł Caleb podniesionym głosem. - Skłamałeś? Caleb otworzył usta, zamknął je, a potem ściągnął wargi. Był pewnym siebie człowiekiem, trudno mu było przyznać, że popełnił błąd. - Tak. - Dlaczego? - Bo polegałeś na mnie - popatrzył przez okno. - A ja byłem grzesznikiem, ale teraz przyjąłem Jezusa do mojego serca i... - Zamknij dziób. - Nevada nie ruszył się w stronę łóżka, ale odczuwał obrzydzenie. - Może pastor Whitaker ci wierzy, ale ja nie. Za dobrze cię znam, Swaggert. Widziałem, co zrobiłeś swojej pierwszej żonie. - Ja... byłem grzesznikiem, ale się zmieniłem, Smith, przysięgam na Bogato znaczy odnalazłem Pana. - Gówno prawda. - Nie zaszkodziłoby ci, gdybyś i ty przyjął Jezusa do swojego serca, Smith. Może wygnałby nienawiść z tej twojej czarnej jak smoła duszy. - Wezmę to pod uwagę - odparł cynicznie Nevada. - Przyszedłeś mnie dręczyć? - Po prostu chciałem usłyszeć prawdę. - Nevada w zamyśleniu podrapał się po brodzie. - Wiesz, jak to się mówi, Caleb: „Prawda was wyzwoli”. - No przecież to właśnie robię, nie? Wreszcie mówię prawdę. Jeżeli Ross McCallum był w sklepie Estevana tamtego wieczoru, kiedy Ramón dał się zabić, to ja go nie widziałem. Nevada zbliżył się o krok.