poduszce.
Wymazać to wszystko z pamięci. Słowa Zuzanny, jej zszokowaną twarz. Inne sprawy, inne troski i obawy. Dotyczące starego Johna, Sylwii, Matthew. Inne, jeszcze gorsze. Wyrzucić to wszystko. Ale łatwiej pomyśleć, niż zrobić: Flic już nie wiedziała, co sprawia jej większy ból: okropny smutek, jaki zaczynał ją dręczyć, poczucie osaczenia i straszliwej samotności czy nagła chęć krzyku. Naprawdę miała na to ochotę - wrzeszczeć, wrzeszczeć i nie przestawać, póki wszyscy się nie zbiegną... Przez kilka sekund musiała nawet zatykać sobie z całej siły usta, by się powstrzymać, potem impuls osłabł i pozostało tylko zadowolenie, że Imo wciąż śpi... Ale Imogen, która leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami, oddychając równo i spokojnie, bynajmniej nie spała. Przeciwnie, była całkowicie przytomna. I całkowicie świadoma. Flic zawsze grała główną rolę w ich tandemie. Bo to był tandem - bez Chloe - z Flic jako przywódczynią. Lecz nie tej nocy. Już nigdy więcej. Bo tej nocy Imo po raz pierwszy wiedziała dokładnie, co zamierza zrobić. Co musi zrobić. Nic innego jej nie pozostało po słowach, które tego wieczora padły z ust Chloe, Zuzanny i samej Flic. Wszystkie wierzyły, że Imo śpi, że nie zdaje sobie sprawy z niczego, ale ona słuchała, świadoma całego ogromnego przerażenia, gniewu i bólu. Nagle, po raz pierwszy od dłuższego czasu zobaczyła przed sobą jasno wytkniętą ścieżkę. A jeden element owej ścieżki wydawał się wręcz piękny: to, że miała koniec. 340 64. Matthew usłyszał słaby dzwonek. Wyciągnął rękę po telefon, ale palce trafiały w pustą przestrzeń. Otworzył oczy i próbując przeniknąć wzrokiem półmrok przypomniał sobie, że nie jest w Aethiopii, tylko w łóżku Kat. Zerknął półprzytomnie na prawo, chociaż już wiedział, że jej tam nie ma - sądząc z wyglądu poduszek, jeszcze się nie położyła albo w ogóle postanowiła spać sama, bo myślała, że on tak woli. Nieprawda. W progu, na tle oświetlonego holu pojawiła się Kat z jego telefonem w ręku. - Matthew, to twoja komórka. Sprawdził czas na budziku - było wpół do dwunastej - i nagle ogarnął go strach: Sylwia. - Matthew, mówi Zuzanna. Przepraszam, ale... - Czy Sylwia...? - Nie, nie chodzi o Sylwię. Musisz tu przyjechać. - To znaczy gdzie? - Bolała go głowa. - Do szpitala? - Nie. Powiedziałam, że nie chodzi o Sylwię. Matthew nagle uświadomił sobie, że Zuzanna mówi bardzo cicho. - Czemu ty szepczesz, Zuzanno? Co się dzieje? - Nie mogę przez telefon. Naprawdę bardzo cię potrzebuję. Tu, w Aethiopii. Muszę z tobą pomówić. - Tak? Od kiedy? - Zabrzmiało to lodowato, lecz nic nie mógł poradzić. - Matthew, proszę! - Jest późno. - Zerknął na Kat. - I chyba bierze mnie jakiś wirus.