kora na co choruje
matką, ale w tych okolicznościach nie miała innego wyjścia. – Oczywiście, że nikomu nie powiem – zaśmiała się dziewczyna. – Gdybym okazała się paplą, dziadek mógłby mieć do pani pretensję, że wszystko wydało się przed czasem. – Och nie, tym nie musisz się martwić. Nie chcę mu tylko zepsuć niespodzianki. Madison pokiwała głową. – Dziadek zawsze lubił nas zaskakiwać. Czy widziała pani już wodospad? – dodała nieoczekiwanie. Owszem, podczas poprzedniej wizyty, pomyślała Barbara, nie zamierzała się jednak do tego przyznawać, więc przecząco potrząsnęła głową. – Och, musi go pani zobaczyć. To niedaleko. Czy ma pani trochę czasu? Mogę panią zaprowadzić. To nie potrwa długo. – Nie jestem odpowiednio ubrana... – Jest ścieżka, którą możemy pójść. Wprawdzie jest trochę dłuższa niż droga wzdłuż strumienia, ale za to łatwiejsza. Dziewczyna tryskała energią, zapewne z powodu żałosnego trybu życia, jaki zmuszona była tu prowadzić. Powinna być teraz na dobrym obozie albo w letniej szkole za granicą. Barbara z trudem hamowała wściekłość. Gdyby tylko udało jej się przebić przez mur, za którym Jack ukrywał swe uczucia, gdyby udało się sprawić, by dostrzegł, co ona może mu zaoferować, wówczas zyskałaby również wpływ na wychowanie jego wnuków. Wiedziała, że Jack cierpi, widząc, jak wyrastają na wieśniaków. Podniosła się z wymuszonym uśmiechem. – Skoro tak, to chodźmy – powiedziała. – Prowadź. Madison zeskoczyła ze schodków i raźnie ruszyła do przodu, Barbara podążyła za nią. Ubrana była jak do pracy: w ciemne spodnie, białą bluzkę i czółenka. Żwirową ścieżką okrążyły dom i poszły skrajem polnej drogi. Dom był ostatnim z zabudowań i droga w tym miejscu się kończyła, toteż Barbara nie martwiła się, że mogą zostać dostrzeżone przez kogoś z przejeżdżającego samochodu. Oczywiście ryzyko istniało, ale nie było wielkie. Po prostu kolejny dowód siły charakteru. Madison potrzebowała czegoś, co uatrakcyjniłoby jej beznadziejnie nudne wakacje. Barbara świetnie znała ścieżki, które wiodły przez las w stronę domu rodziny Swiftów. Poprzedniego wieczoru tutaj przyjechała, mimo że jeszcze nie miała klucza, ale szczęśliwym trafem weranda była otwarta. Gdy wśliznęła się do środka, przed jej twarzą zatrzepotał nietoperz. Natychmiast pomyślała o Lucy. Nie znała się na tych dziwacznych ssakach i nie miała pojęcia, jak się zabija bezbronne zwierzęta, ale impuls był silniejszy. Znalazła kij, zatłukła nietoperza i zapakowała go do papierowej torebki z emblematem piekarni, a potem zaparkowała samochód pod sosną na poboczu drogi, przeskoczyła strumień i zaczęła obserwację. Najpierw Madison wyszła gdzieś z przyjaciółmi, potem J.T. też gdzieś poszedł w towarzystwie swego brudnego kolegi. Gdy wreszcie Lucy również opuściła dom i ruszyła przez pole z lornetką na szyi, Barbara skalkulowała ryzyko. Wiedziała, że nie