W tym momencie zabrzmiały pierwsze takty kadryla. Lord Belton wziął Rose za rękę.
- To nasz taniec - przypomniał i poprowadził ją na parkiet. Do lady Victorii podszedł jej partner i po chwili Lucien został w towarzystwie ciotki Fiony i panny Gallant. Nie zamówił u nikogo pierwszego tańca, wolał obserwować kandydatki z listy. - Jestem zaskoczona, milordzie - powiedziała Alexandra. - Dziwne. - Odnosiłam wrażenie, że nie stawia pan wielkich wymagań przyszłej żonie. - W istocie - odparł krótko, szykując się na kolejny atak. - Widzę jednak, że dziewczyna musi wykazać się odwagą, żeby stawić panu czoło, musi umieć rozmawiać inteligentnie i choć trochę znać się na literaturze i sztuce. - Uważa pani zatem, że moje wymagania są za wysokie. - Myślę, że jest ich więcej, niż pan twierdzi. - Cóż, kiedy już wyeliminuję obecne kandydatki, po prostu obniżę wymagania, aż znajdzie się jakaś, która je spełni. - Więc może nie powinien się pan tak spieszyć ze skreśleniem panny Perkins - naciskała, nie zbita z tropu jego ostrzegawczym spojrzeniem. - A jeśli się okaże, że wszystkie młode damy mdleją na myśl o poślubieniu earla Kilcairn Abbey? - Ma pani rację - stwierdził, posyłając jej uśmiech, choć najchętniej by ją udusił. - Zaproszę pannę Perkins i jej rodziców na sobotnie wyścigi. Dam jej szansę pokazania się z lepszej strony, nie sądzi pani? - T - tak, milordzie. Czyżby panna Gallant pożałowała, że zaczęła tę rozmowę? Takie odniósł wrażenie. Ciotka Fiona, spiorunowana przez niego wzrokiem, odeszła kaczkowatym chodem do swoich głuchych przyjaciół. Guwernantka z dezaprobatą pokręciła głową i ruszyła za nią. Lucien się uśmiechnął. Dostanie nauczkę. W dużo lepszym humorze wrócił do obserwowania tańczących. Ku zaskoczeniu Alexandry pani Delacroix zeszła rano na śniadanie. Jeszcze większą niespodzianką, zważywszy na to, że wrócili do Balfour House dobrze po północy, był jej dobry humor. - Rose, panno Gallant, dzień dobry. Tylko mi nie mówcie, że drogi Lucien jeszcze nie wstał. Herbata, Wimbole. I miód. - Lord Kilcairn wybrał się na przejażdżkę, pani Delacroix - poinformowała ją Alexandra. - Wcześnie pani dziś wstała. - Tak, mamy dzisiaj parę rzeczy do zrobienia, dziewczęta. - My? - zapytała Rose. - Tak. Dzisiaj zwiedzamy British Museum. Alexandra omal nie zakrztusiła się kawą. - Muzeum? - A jutro pojedziemy do Stratford - on - Avon. Tam mieszkał Szekspir, prawda? - Tak, ale... - I pani czytała jego dzieła, prawda? - Tak. Co... - Musi pani wybrać jego najbardziej znane sztuki i przeczytać je nam po południu. Rose też weźmie którąś z ról. Alexandra odstawiła filiżankę, zastanawiając się, czy przypadkiem jeszcze nie śpi. - Zamierzałam udzielić Rose kolejnej lekcji etykiety - powiedziała. - Jutro jest bal u Bentleyów, jak pani wie. - Może pani ją uczyć w drodze do muzeum - stwierdziła Fiona zdecydowanym tonem. - Co prawda, moja córka ma wystarczająco dobre maniery. Myśli pani, że drogi Lucien będzie nam towarzyszył? Alexandra przełknęła uwagę. - Wątpię, pani Delacroix. Wspomniał, że wybiera się dzisiaj na aukcję koni. - Mamo - wtrąciła w końcu Rose, równie zdziwiona, jak guwernantka. - Po co iść do zatęchłego starego muzeum? Lex obiecała wziąć mnie na zakupy.